Czekając,
jak na zbawienie, nawet nie zorientowałem się, kiedy w domu rozniosło się echem
dostojne: Pusia!, a mnie zemdliło.
Posłyszałem jeszcze, jak matka każe się jej rozebrać, a po chwili jej małe
nóżki zaczęły uderzać w drewniane schody. Ja natomiast pozostałem w bezruchu,
nasłuchując, o czym rozmawiają rodzice. Niestety, zamknięte drzwi nie
dopuszczały do mnie żadnych strzępków ich wymiany zdań, a wolałem nie pokazywać
im wprost, że podsłuchuję. Nie chciałem mieć żadnych problemów.
Dziwnym
trafem, w moim domu ukształtowały się zasady,
których każdy musiał przestrzegać. Nad wszystkim, rzecz jasna, pieczę sprawowała
moja matka, która to oceniała, czy też ktoś wywiązał się ze swojego obowiązku
należycie, czy też nie. Ona też dobierała najwłaściwsze
kary. Co ciekawe, karany był też ojciec, więc mogłem liczyć choćby na cień
sprawiedliwości. Jednakże wiadomo, że on przecież szlabanu dostać nie mógł, a
kończyło to się jedynie jakimś dodatkowym zadaniem. Kto był najgorzej
traktowany? Ja. Kto najlepiej? Karolina. Zasady
mojej matki dotyczyły nie tylko takich typowych, domowych obowiązków. Wypadłeś
dobrze przy gościach? Brawo, masz plusa. Powiedziałeś coś nieprzyzwoitego?
Koniec. Ktoś kiedyś tę kobietę nazwał Żelazną
Damą. Raczej niewiele się pomylił.
A
potem rozmowy ucichły. Słyszałem tylko jak Karolina zbiega po schodach, mija
mój pokój, a później krzyczy coś do rodziców, a za nią roznosi się przeciągłe miau.
-
Maciek! – Krzyk matki rozniósł się echem po pustym korytarzu, a ja zerwałem się
na równe nogi. Mogłem być już wtedy pewny, że rozmawiali właśnie o mnie. Zanim
zdążyłem choćby podejść do drzwi, one otworzyły się same, a w progu stanęła
Karolina.
-
Maciuś, mamusia cię woła – powiedziała pokazując mi tym samym swoje szczerbate
uzębienie. Już wtedy wyczuwałem w głosie tej dziewczyny nutkę kpiny. Dzieci
zdawały się być z roku na rok coraz gorsze.
-
Słyszałem gówniarzu – odburknąłem i potrąciłem ją wychodząc z pokoju.
Cały
korytarz, zarówno ściany, jak i podłogę, mieliśmy wyłożony drewnianymi deskami,
które skrzypiały niemiłosiernie przy każdym dotknięciu. Nie lubiłem tego i
kiedyś nawet napomknąłem coś o zmianie wystroju, lecz za chwilę zostałem
zgaszony. Tak miało być i koniec. Wiszące wszędzie głowy dzikich zwierząt wcale
nie poprawiały nastroju. Kiedyś coś takiego było też w moim pokoju, ale
wyrzuciłem to paskudztwo, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Takie coś mnie
przerażało, a ojciec, jako myśliwy, miał tego coraz więcej.
Aż
dziwne, że taki człowiek był w stanie zabijać zwierzę, przy okazji nie
postrzeliwując samego siebie lub kogoś w pobliżu. Matka zawsze mówiła, że w
lesie zmienia się nie do poznania, że ujawnia się w nim zew natury, cokolwiek to miało oznaczać.
Do
salonu wszedłem niepewnie, obawiając się Bóg wie czego. Matka siedziała na
skórzanej, granatowej kanapie w rogu pokoju, ubrana w czarne dżinsy i białą
koszulę. Wyprostowana niczym struna, z nogą założoną na nogę starała się
zachowywać pozę typowej damy. Jak dla mnie mogła to sobie darować. W końcu
pracowała tylko w supermarkecie, ale cały czas powtarzała, że to tylko
chwilowe. Była to niby wina kryzysu, że ją zwolnili, ale kto ją tam wiedział. Ciemnobrązowe
włosy miała niedbale spięte, co było niewątpliwie dokładnie zaplanowane. Chwilę
później na jej kolanach pojawiła się ukochana córeczka w różowej sukieneczce,
różowych rajstopkach, różowych bucikach i w różowej opaseczce na czarnych
włosach. Brakowało jej tylko różowego kotka, który i tak już miał różową wstążeczkę.
Zemdliło mnie. Naprzeciwko niej, na fotelu, w kolorze kanapy, siedział ojciec,
niedbale wyciągnięty i całkowicie niepasujący do postawy matki. Ja czasem
naprawdę zastanawiałem się, jakim cudem oni są razem.
Spojrzałem
najpierw na jednego, potem na drugiego, celowo pomijając siostrę. Ona, widząc
to, napuszyła się, a ja cudem powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem.
-
Tato mówił – zaczęła powoli matka – że dzisiaj byłeś grzeczny. – Spojrzałem na
ojca z niedowierzaniem. On tylko ukradkiem uśmiechnął się do mnie i z powrotem
odwrócił się w kierunku matki. – Dlatego możesz dzisiaj wyjść.
Widziałem,
jak te słowa ledwo przechodzą jej przez gardło, ale nie zważając na to
uśmiechnąłem się szeroko, gotowy już wybiec z pokoju. Wtedy znowu zatrzymał
mnie jej głos:
- Ale
żadnych imprez.
-
Ale…
-
Żadnego ale – przerwała mi. – Albo za
dwie godziny widzę cię z powrotem w domu, albo nigdzie nie wyjdziesz przez całe
wakacje.
Z
trudem powstrzymywałem się od wygarnięcia jej tego, co cisnęło mi się na język.
Zamiast tego parę razy odetchnąłem głęboko i wyszedłem z salonu, po drodze
porywając bluzę z wieszaka i nakładając buty. Bez słowa wyszedłem z domu i
powolnym krokiem skierowałem się w stronę miasta.
Nie
miałem co ze sobą zrobić. Samotnie przemierzałem uliczki Władysławowa, smętnie
szurając butami po wybrukowanym chodniku. Nie lubiłem być sam. Co miałem robić,
gdy nie było się do kogo odezwać? Kamil wyjechał na weekend, na imprezę mnie
nie puścili. Chyba wolałem nie ryzykować żadnego wybryku. Potrzebowałem
wolności i otrzymałem ją, mimo że i w ograniczonej formie, to i tak musiałem to
jakoś wykorzystać.
Powoli
zszedłem na plażę. Spacerowałem brzegiem morza, co chwilę odsuwając się od
coraz dalej sięgających fal. Pogoda w ciągu ostatnich kilku godzin diametralnie
się zmieniła. Nie było już żadnego śladu po porannych promieniach słońca, które
obudziły mnie tego dnia. Szare chmury spowiły nieboskłon, wiatr rozrzucał
trawami na piaszczystych wydmach i plątał ludziom włosy, którzy postanowili
pozostać na plaży mimo zbliżającej się burzy. Dzieci z piskiem uciekały od
spienionych fal, uderzających w ich bose nóżki.
Nie
rozglądałem się dookoła jak inni. Dla mnie był to widok znany, nie robił na
mnie żadnego wrażenia, ale pamiętam dokładnie, jak byłem mały i czekałem na
każde wyjście nad morze. Biegałem wtedy jak te wszystkie dzieci, budowałem
zamki z piasku i cieszyłem się tym wszystkim. Potem urodziła się Karolina.
Przestaliśmy wychodzić gdziekolwiek wspólnie. Przecież z takim małym dzieckiem
można tylko siedzieć w domu. Ona urosła, ja poszedłem do gimnazjum. Na wszystko
było już za późno.
Zaczynało
mi się robić coraz zimniej. Wolałem wrócić do miasta, w którym ciągły tłok
podwyższał temperaturę o kilka stopni. W dodatku wysokie budynki odsłaniały
turystów od napływających znad morza potężnych wiatrów.
Z
plaży wyszedłem idealnie w centrum. Byłem już bardzo daleko od domu, pasowałoby
nawet, aby wrócić tam autobusem, ale ja nie miałem pieniędzy. Skwaszony
ruszyłem w drogę powrotną, modląc się po cichu, żeby nie zaczęło padać.
Nie
wiem, kiedy zorientowałem się, że ktoś mnie obserwuje. Drgnąłem, czując na
sobie czyjeś przeszywające spojrzenie. Zacząłem rozglądać się niespokojnie, w
nadziei, że może tylko mi się to wydawało. Kierowany wspomnieniem o
wcześniejszych groźbach, zacząłem żałować, że postanowiłem wybrać się na tą
małą wycieczkę samotnie. Odwróciłem wzrok, kierując go na drugą stronę ulicy,
gdzie ludzi zdawało się być znacznie mniej.
Kogo
spodziewałem się tam zobaczyć? Faceta w kominiarce z tasakiem lub piłą
łańcuchową? A może jakiegoś łysego kolesia w dresie z jakimiś obrzydliwymi
tatuażami? A może stada bawołów? Na pewno nie tego, co zobaczyłem.
Po
drugiej stronie ulicy stała dziewczyna. Mniej więcej w moim wieku, może trochę
starsza. Wyglądała zwyczajnie, w żaden sposób się nie wyróżniała. W zwykłych
czarnych, ale bardzo obcisłych spodniach, w kraciastej, zielonej koszuli,
spiętej brązowym paskiem i z luźno związanymi na czubku głowy, czerwoną frotką,
czarnymi włosami. W żaden sposób nie wydawała się być groźna, ale coś w jej
sposobie obserwowania mnie, przerażało.
Zauważywszy,
że ja też się jej przyglądam, uśmiechnęła się delikatnie i odrzuciła pojedyncze
pasemka, które opadały jej na twarz. Udałem, że nie zauważyłem tego gestu i
ruszyłem dalej przed siebie. Dziewczyna zrobiła to samo. Zacząłem delikatnie
przyspieszać, mając nadzieję, że może się znudzi, ale nawet kiedy ja już prawie
biegłem, ona nadal utrzymywała moje tempo. Odruchowo skręciłem do jednego ze sklepów
z pamiątkami, dziewczyna, żeby się do niego dostać, musiałaby przejść przez
ulicę, która tego dnia była wyjątkowo ruchliwa. Ku mojemu zdziwieniu,
tajemnicza nieznajoma, przebiegła przez szosę tuż przed jednym z pędzących
pojazdów. Mężczyzna zatrąbił za nią, ale ona nie zważając na nic, już kierowała
się w moim kierunku.
Jakkolwiek
dziwnie wtedy wyglądałem, wypadłem jak burza z niewielkiego sklepiku i zacząłem
biec, czym prędzej oddalając się od dziewczyny. Starałem nie odwracać się za
siebie, aby przypadkiem się nie potknąć, ale i tak słyszałem za sobą głośne i
szybkie uderzenia stopami w bruk. Widziałem nasze odbicia w sklepowych
witrynach. Była stanowczo zbyt blisko mnie, a ja nie miałem pojęcia, jak ją
zgubić. Mijani ludzie przyglądali nam się z zaciekawieniem, bo zdawałem sobie
sprawę, jak dziwnie musiała wyglądać zaistniała sytuacja. Nieczęsto widzi się
chłopaka uciekającego przed dziewczyną.
Nie
miałem pojęcia, co ona mogła ode mnie chcieć. Bo zakładałem, że właśnie coś
chciała, bo kto rzuca się bez powodu pod pędzące samochody? Pierwsza myśl, jaka
wpadła mi do głowy, było to, że to ona jest autorką tej nieszczęsnej groźby.
Ale, skoro chciała mnie zabić, to czy nie powinna mieć jakiegoś wsparcia? A
może to była pułapka? Może właśnie chciała, żebym uciekał, a za rogiem którejś
uliczki czaił się jakiś jej pobratymca?
Cały
czas myślałem intensywnie. Działałem na pełnych obrotach, szukając sposobu,
żeby jakoś ją zgubić. I wtedy mnie olśniło.
Na
oddalony ode mnie o kilka metrów parking podjeżdżał zwykły, stary tramwaj.
Maksymalnie wysiliłem swoje ledwo działające mięśnie i wpadłem do pojazdu,
akurat gdy drzwi się zamykały. Przez jedno z okien widziałem jeszcze jak
dziewczyna staje zawiedziona i łapie się za głowę. Zadowolony usiadłem na
jedynym pustym siedzeniu i wziąłem głęboki oddech.
Nie
miałem zamiaru jechać zbyt daleko, bo wolałem nie mieć później jakichkolwiek
problemów, że jadę na gapę, a w dodatku tramwaj zmierzał w nieodpowiednim dla
mnie kierunku. Wysiadłem na kolejnym przystanku, kierując się do kolejnego w
tym mieście zejścia na plażę. Wolałem wrócić tamtędy, szarpany przez zbliżający
się sztorm, niż ponownie spotkać tę dziewczynę. Coraz dziwniejsze rzeczy
zaczynały się dziać w moim życiu. Nie miałem pojęcia, co mogło być ze mną nie
tak. Brakowało mi jedynie tego, żebym zaczął słyszeć w głowie głosy albo
widzieć rzeczy, których nie ma. Ciekawe, jakby wtedy postrzegali mnie inni
ludzie.
Ku
mojemu nieszczęściu, gdy nie przeszedłem nawet połowy czekającej mnie drogi,
zaczął padać deszcz. Ogromne krople uderzały w moją głowę i w piach wszędzie
wokół mnie. Ludzie, którzy posiadali parasolki, nadal radośnie spacerowali,
wdychając morskie powietrze i z podekscytowaniem rozmawiając między sobą. Ja
jako jedyny byłem sam i miałem skwaszoną minę. Założyłem kaptur i udawałem, że
nikogo nie widzę. Piach pod moimi nogami zrobił się grząski i coraz trudniej
było mi iść. Zatapiałem się w tą podmokłą breję, brudząc sobie przy tym moje
ulubione buty. Byłem potwornie zły na to wszystko, chciałem cofnąć czas, przynajmniej
o kilka godzin, kiedy to matka pozwoliła mi jednak wyjść. Wtedy nie spotkałbym
tej dziewuchy i nie wyglądałbym teraz jak siedem nieszczęść. Miałem już
wyjątkowo dość tego dnia.
Do
domu przyszedłem całkowicie przemoczony, bez jakichkolwiek chęci do życia.
Wszystkie ubrania się do mnie przyklejały, a idąc korytarzem zostawiałem po
sobie mokrą smugę, niczym ślimak. Nikt jednak na moje przybycie nie zareagował.
Wróciłem, o ile się nie mylę, przed czasem, więc nie było mi co zarzucić, toteż
niezauważony przemknąłem do swojego pokoju.
________________
Jak tak to czytam, to nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać.
Postanowiłam, że dopóki nie zrobię sobie większych zapasów, rozdziały będą co dwa tygodnie.
No i niestety nie mam teraz czasu na powiadamianie. Zrobię to ewentualnie jutro.
O jak miło <3 Przeczytam!
OdpowiedzUsuńA ja się właściwie nie dziwię, że Maciek się wystraszył. Niby zwykła dziewczyna, ale to przecież ludzki odruch, żeby uciekać od kogoś podejrzanie wyglądającego. A ona najwyraźniej coś od chłopaka chciała... I mam wrażenie, że już wkrótce znowu się z nią spotkamy :) Współczuję bohaterowi rodzinki, ale z drugiej strony on ją przedstawia w ten a nie inny sposób, może z perspektywy pośredniego obserwatora byłoby zupełnie inaczej. Na wzmiankę o tym, że ojciec jest myśliwym, aż sobie wyobraziłam głowę Maćka jako wilkołaka na ścianie ;O Przerażające. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy! Pozdrawiam :)
UsuńŻal mi jest głównego bohatera - nikt go nie chce, nikt się nim nie przejmuje, matka traktuje go jak jakiegoś wyrzutka i jeszcze ktoś dybie na jego życie. Nie ma chłopak lekko i ciągle pod górkę. Zastanawia mnie dlaczego jego ojciec ma tyle tych trofeów? Czy to tylko zwykłe hobby, czy kryje się też za tym coś więcej? I kim jest ścigająca chłopaka dziewczyna?
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się ten rozdział i już czekam na następny. Naprawdę świetnie piszesz;)
Pozdrawiam i życzę weny
Ciekawie. Stosunki Maćka z rodziną są dość nietypowe. Się chłopak usamodzielnił, w dodatku jest zdemoralizowany... XD W każdym razie rozbroił mnie fakt, że Maciej przestraszył się jakiejś tam dziewczyny. :D
OdpowiedzUsuńNie masz co narzekać, rozdział jest bardzo dobry :)
OdpowiedzUsuńJedno zdanie musiałam aż przeczytać dwa razy, bo na początku myślałam, że to jakieś nieporozumienie. Ojciec Maćka poluje? Ten sam facet, który nie potrafi nawet sobie jedzenia uszykować? Naprawdę musi być niezwykle dobry skoro żadna bestia go jeszcze nie schrupała na obiad.
Maciek to rzeczywiście ma ciężko w domu. Taki mały reżim, kiedy to Karolinie wolno wszystko, a on musi być wiecznie posłuszny. Przy fragmencie o jego dzieciństwie i wypadach na plażę aż mi się smutno zrobił. Szczególnie, że wszystko tak się potoczyło i to co mogło być piękne, wcale takie nie jest.
Zastanawiam się, kim była ta dziewczyna. Do normalności to na pewno jej daleko. Zastanawiam się, czy to ta ze snu. Ale chyba wtedy by ją poznał tak z wyglądu, biorąc pod uwagę, jak bardzo na niego wpłynął tamten koszmar.
Pozdrawiam serdecznie :)
Oj tam oj tam, nie wiem, czemu narzekasz ^^. Rozdział był całkiem dobry i fajnie mi się go czytało, choć nie jest to mój ulubiony gatunek opowiadań (jak wiadomo, preferuję ff HP) xD.
OdpowiedzUsuńNie mniej jednak coraz bardziej podoba mi się twój styl pisania, który sprawia, że jestem w stanie polubić nawet zwykle unikaną przeze mnie tematykę ^^. Nawiasem mówiąc, muszę cię pochwalić za to, że oddajesz naszą rzeczywistość tak realistycznie, i że wybrałaś Władysławowo, byłam tam kiedyś, kilka lat temu xDDD. A jak sobie czytam o plaży, to aż zatęskniłam za wakacjami, jeeejku, jak ja dawno nigdzie nie wyjeżdżałam ;P. Taki spacer w deszczu musiał być fajny, w każdym razie, ja lubię deszcz, a nie znoszę upałów.
Wow, Maciek dostał dwugodzinne wyjście ;). Nawiasem mówiąc, fajnie opisałaś jego relacje rodzinne i nie dziwię się, że tak nie lubi swojej siostry (sama nienawidzę dzieci, więc całkowicie go rozumiem, i zawsze byłam szczęśliwa z faktu, że nie posiadam rodzeństwa).
Bardzo zaintrygowała mnie ta tajemnicza dziewczyna, z jakiegoś dziwnego powodu śledząca chłopaka. Ciekawe, o co mogło jej chodzić? Bo pewnie nie o jakąś zwyczajną pogawędkę w stylu "Hej, co tam?". Na pewno musiała mieć jakiś cel, tylko nie wiadomo, jaki. No i ciekawe, czy jeszcze kiedyś się spotkają, ale pewnie tak, i być może kryje się za tym jakaś interesująca tajemnica?
W każdym razie, w tym rozdziale udało ci się stworzyć taką lekką atmosferę tajemniczości, i mam nadzieję, że pociągniesz ten wątek dalej, bo lubię, jak się coś dzieje ^^.
I były opisy, dużo opisów xDDDDDDD. To w twoim opowiadaniu najbardziej lubię, że nie ograniczasz się do samych dialogów, a dużo opisujesz ^^.
Życzę dużo weny ;).
Dobra, oczywiście na początku muszę cię przeprosić, że odzywam się dopiero teraz. Sama się dziwię jak udało mi się dotrwać do weekendu. A ciul z tym. Ważne, że wreszcie udało mi się tu dotrzeć i przeczytać.
OdpowiedzUsuńTak narzekałaś, a mi się naprawdę podobało ;) Jedyne za co mogę mieć pretensję to długość. Nawet nie zdążyłam się dobrze wczytać, a już musiała skończyć. To nie jest fair :(
Wiele rzeczy mnie tu zaskoczyło. Na przykład to milutkie hobby ojca Maćka. Że niby myślistwo? Że niby on? Sorki, ale jakoś ciężko mi uwierzyć, że facet, który zachowuje się jak niedorajda nagle chwyta broń i hejaa do lasu ;D Nie no, przecież nie ocenia się książki po okładce, prawda? Może tak na prawdę to silny, twardy mężczyzna? No dobra, poniosło mnie ciutkę :P W każdym razie wydaje mi się to nieprawdopodobne, chyba, że w grę wchodzą jakieś dodatkowe umiejętności? Kto tam go wie...
I powiem ci jeszcze, że szkoda mi Maćka. Taki mały terror musi w domu przeżywać i dodatkowo ta jego milusia siostrzyczka... Boniu, jak ja nie lubię dzieci -.- A w dodatku jak są rozpieszczone i uważają, że wszystko im wolno to w ogóle najchętniej bym je udusiła. Wiem, wiem okropna jestem ^^
No, a następna sprawa, to ta dziewczyna, która pojawiła się nie wiadomo skąd i po co. Czego ona chce od chłopaka? Widocznie to coś ważnego, skoro tak wytrwale go goniła.
W ogóle to jak wyobraziłam sobie uciekającego Maciusia przed jakąś dziewuchą to nie mogłam powstrzymać uśmiechu, wybacz ;)
Dobra, to chyba tyle chciałam napisać.
Lecę nadrabiać kolejne zaległości.
Pozdrawiam! :)
rozdział bardzo bobry.
OdpowiedzUsuńojciec Maćka jest ciekawą postacią. sama nie wiem co o nim myśleć. bo z jednej strony jest kreowany na taką fajtłapę i w ogóle a z drugiej... poluje! POLUJE! i to w dodatku z dość dobrym skutkiem. nieźle... ludzie potrafią być pełni sprzeczności.
Boże, jak ta Karolina mnie irytuje. małe różowe irytujące dzieciątko. Maciek ma przejebane z taką siostrą...
no i ciekawa sprawa z tą dziewczyną. zastanawiam się czemu w zasadzie przed nią uciekał?
Pozdrawiam :)
A ja podziwiam Maćka, że jeszcze nie ukatrupił tego różowego stworzenia o imieniu Karolina. Ja bym nie wytrzymała widoku takiego przeslodzonego i niesłusznie faworyzowanego, rozowego szczerbulca. Moja rozkapryszona 14letnia siostrzyczka i 11letni braciszek ze specyficzną odmianą ADHD to normalnie dzieci na medal.
OdpowiedzUsuńA z taką matką też by mnie szlag na miejscu trafił, także Maciuś zbiera u mnie kolejne plusy :)
Matko, Twoje opisy Władysławowa sprawiły, że aż zateskniłam za wakacjami nad Bałtykiem. I utrwaliły w przekonaniu, iż nienawidzę zimy i tych wyjątkowo zimnych, szkolnych miesięcy. Fuj.
Ta dziewczyna to mnie zaintrygowała. Aczkolwiek tak po prostu sobie za kimś biec, nawet go nie nawołując - przyznam, że przez tą myśl przez chwilę miałam wrażenie, że laska ma schowany jakiś nóż czy inne narzędzie ułatwiające zabijanie. Tak, wiem, ja i ta moja wyobraźnia :p
Niemniej jednak, scena z tym poscigiem była pełna napięcia i liczę, że jak najszybciej poruszysz znów tę sprawę ;)
Pozdrawiam serdecznie, przy okazji zapraszając do siebie na nowy rozdział :)
cóż, szczerze mówiąc, myślałam,m że więcej wyniknie z tej ucieckzi przed dziewczyną, ale myślę, że to i tak cisza rpzed burzą i że te pogłoski kryją za sobą o wiele bardziej mroczne tajemnice niż to, co zdarzyło się bohaterowi w pierwszej klasie gumnazjum...
OdpowiedzUsuńHmm i co ja mam napisać? Imprezy nie było – szkoda, ale w sumie może i lepiej, bo było bardziej tajemniczo, jak on tak łaził po tej plaży, a później przez resztę rozdziału uciekał przed dziewczyną, co dla mnie było zabawne. Chłopak uciekający przed dziewczyną.. ^^ jestem ciekawa, kim ona była.. hm hm hm.. no nic, czekam na kolejny rozdział w takim razie.
OdpowiedzUsuńA ja myślałam, że Maciek jednak wymyśli coś, co pozwoli mu iść na party. Może i bez alkoholu, na kilka godzin, ale i taaak! W końcu wydaje się być bardzo żywiołową postacią. A tu taka niespodzianka. Hmm... ta dziewczyna jest dość intrygująca. Ale że Maciek się jej przestraszył? Co on? Dziewczyny się boi? Może i patrzyła się przerażająco, ale to dziewczyna, jest od niego słabsza, a nawet jeśli nie, to nie mógł tego wiedzieć. Na miejscu tych ludzi, którzy to widzieli, lałabym z niego na całego ;d
OdpowiedzUsuńAle powiem szczerze, że zaciekawiła mnie ona. A zwłaszcza jej ostatnia reakcja. Chwycenie głowy? Zawsze się tak robi, jak się coś spaprało i nie ma się pojęcia co robić. Tak, jakby zawaliła jakąś sprawę. Tylko o co chodziło?